[center] [/center]
Trzeba nam było Jose Mourinho, aby problemem od lat borykającym Real Madryt ktoś się wreszcie poważnie zainteresował. W końcu jeśli nie Jose Mourinho, to kto?
Przed kluczowym i obciążonym wyjątkowo niewygodnym bagażem historii rewanżem z Olympique Lyon w 1/8 finału Ligi Mistrzów trener Realu Madryt w zdecydowanych słowach sugeruje kibicom, aby wsparli swoją drużynę w tym trudnym momencie poważnego egzaminu. O wsparcie większe niż zazwyczaj proszą również piłkarze Los Merengues. A więc jednak problem jest, a mity mówiące o tym, że na Bernabéu przychodzi się jak do opery, i tam się siedzi, nie wstaje, a dopinguje od wielkiego dzwonu, trzeba odłożyć na półkę z napisem dział marketingu i public relations.
Od momentu powstania Realu Madryt stadion klubu, najpierw legendarne Estadio ChamartÃn, nastÄ™pnie, od 1947 roku Estadio Santiago Bernabéu, żyÅ‚o wspaniaÅ‚ym dopingiem kibiców królewskiego klubu. Klimat tamtych czasów można jeszcze odnaleźć na archiwalnych filmach na youtubie, można o nich poczytać w książkach angielskiego dziennikarza od lat mieszkajÄ…cego w Hiszpanii Phila Balla, bÄ…dź u publikujÄ…cego na tym samym portalu Eduardo Alvareza, wieloletniego kibica Los Blancos, którego pierwsze wizyty przy Concha Espina 1 przypadÅ‚y na poÅ‚owÄ™ lat osiemdziesiÄ…tych.
Wtedy jeszcze stadion żył. Dziś budzi się od czasu do czasu, ryknie może kilka razy w sezonie. W ubiegłym sezonie mówił o tym Cristiano Ronaldo, do tematu w kuluarowych wypowiedziach nawiązywali również inni zawodnicy w białych koszulkach.
Dlaczego więc żywioł madryckiego stadionu zgasł i kiedy to się stało? Obserwatorzy ligi
hiszpańskiej podkreślają tutaj istotę zmian, jakie zaszły w międzynarodowym i hiszpańskim futbolu na początku lat dziewięćdziesiątych.
Przede wszystkim w klubowej piłce nożnej pojawiły się wielkie pieniądze. Wpływ na to miała dobrze rozwijająca się Unia Europejska, prężny i coraz bogatszy, wyposażony w coraz to nowsze technologie nadawcze i odbiorcze rynek telewizyjny (a wraz z nim wszechmocne reklamy i wszechmocni ich zleceniodawcy). Powstała Liga Mistrzów, prawdziwe finansowe Igrzyska naszych czasów. Zarazem świat się kurczył, linie lotnicze zbliżały kontynenty, ludzie się bogacili, mogli więc pozwolić sobie na wycieczki, tym bardziej z uwzględnieniem wizyty na stadionie swojego ulubionego klubu. Najlepiej podczas meczu, rzecz jasna. Ot, taka turystyka piłkarska.
Zmieniały się więc i kluby, z organizacji nastawionych na w miarę spokojne przetrwanie stawały się wielkimi przedsiębiorstwami, międzynarodowymi koncernami wręcz, wydającymi i zarabiającymi gigantyczne pieniądze. I wtedy, wraz ze wzrostem wszystkich wskaźników w każdym rejonie finansowym, kluby postanowiły zmienić/zmodyfikować politykę odnośnie kibiców odwiedzających stadion. Wzrost ruchu turystycznego to raz. Dwa, to wyciągnięcie ręki po klientów zamożniejszych, którzy dotąd stadion odwiedzali mniej licznie. Tak zwanych white-collars.
Od początku istnienia piłka nożna przyciągała z reguły uboższe warstwy społeczeństwa. W końcu to sport dla mas, wystarczy cokolwiek owalnego, cztery kamienie i można grać. Elity bawiły się na meczach tenisa ziemnego, turniejach golfa czy wyścigach konnych. Nawet o rugby mówi się, że jest to brutalny sport dla dżentelmenów, podczas gdy futbol to dżentelmeński sport dla brutali.
A jednak white-collars mieli coÅ›, czego nie mieli blue-collars - mieli kasÄ™
.
Pochodzenie i znaczenie słowa white-collar jest proste i wielu wam znane. To białe kołnierzyki, czyli ludzie, którzy pracują umysłowo. Zgodnie z porządkiem świata zarabiają oni więcej, więc i stać ich na więcej, niż blue-collars - pracowników fizycznych, robotników, polegających bardziej na pracy rąk niż umysłu.
W porównaniu do lat osiemdziesiątych obecne ceny biletów na mecze są i o kilkaset procent wyższe. I inflacja nie ma tu aż takiego wpływu. Uboższe niebieskie kołnierzyki zostały więc wyparte ze stadionów do barów i przed telewizory. Ich miejsce zajęły kołnierzyki białe. Ich stać na droższy bilet
, klubowe gadżety, bagiety w przerwach, napoje, piwa i cały ten kram. Co więcej, często przyjdą z dziećmi, z całą rodziną. Czyli bufet plus gadżet razy liczba członków rodziny. Czysty biznes.
I wszystko byłoby fajnie i sprawnie, gdyby nie jeden istotny fakt. Z reguły, tak zwany umysłowy nie ma zaszczepionej tak żywiołowej, zawziętej kultury kibicowania, jak przychodzący na stadion fizyczny. Ten pierwszy często przychodzi dla wygody i rozrywki, ten drugi na bilet odkłada, a drużyna jest odskocznią od ciężkiej pracy, z nią identyfikuje się mocniej.
Kołnierzyk biały siedzi na stadionie wygodnie, je i pije, czasami klaśnie, czasami zabuczy czy gwizdnie, wstanie wtedy, jak padnie bramka. O ile. Kołnierzyk niebieski dopinguje, przeżywa, śpiewa, ryczy na potęgę wspierając ukochaną drużynę. Oczywiście nie każdy biały i niebieski tak się zachowują, ale tak są przedstawiani, zgodnie ze spostrzeżeniami obserwatorów.
I tu wracamy do mitu o operze, uporczywie powtarzanym przez część komentatorów, dziennikarzy, a za nimi przez co bardziej naiwnych kibiców. Ten mit jest bardzo młody, ma może góra 15 lat i został ukuty na potrzeby "pijaru" i marketingu klubu, przez jakiegoś zmyślnego dyrektora działu sprzedaży lub reklamy, jego pracownika czy pomysłowego dziennikarza.
Przecież "milczenie" (dlaczego słowo to trafiło w cudzysłów, wyjaśnię później) madryckich trybun trzeba było jakoś wytłumaczyć. Padło więc na operę, teatr, dołożono do tego występujących na scenie aktorów - najlepiej galacticos - i mamy śliczne i chwytliwe wytłumaczenie, dlaczego SB wsparcia drużynie wprawdzie od czasu do czasu udziela, ale przed tak ważnymi spotkaniami, jak wczorajsze, trener i zawodnicy drużyny wolą o to wsparcie publicznie poprosić i niejako upewnić się, że ono w ogóle będzie.
* Kwestia "milczenia": tak naprawdę na Estadio Santiago Bernabéu cicho jest bardzo, bardzo rzadko. Kilkadziesiąt tysięcy ludzi zgromadzonych w jednym miejscu, nie mówiąc nawet o komplecie na trybunach, samą rozmową sprawia, że stadion brzęczy, żyje, pulsuje jak gargantuiczny ul. Charakterystyczny okrzyk zawodu po nieudanej akcji, takie przeciągłe gardłowe "uuyyjch" potrafi przygwoździć do fotela. Sęk w tym, że dopingiem tego nazwać nie sposób, a oddana brygada Ultras Sur na takie arcy-mecze jak z Lyonem to może być zbyt mało.
** Na koniec anegdota: podczas redakcyjnego wyjazdu do Madrytu przed dwoma laty, na meczu z AlmerÃÄ…, zerwaliÅ›my siÄ™ z miejsc już na poczÄ…tku, gdy pierwsza groźna akcja podopiecznych Juande Ramosa ruszyÅ‚a na bramkÄ™ rywali. Po chwili usÅ‚yszeliÅ›my gÅ‚os Hiszpana siedzÄ…cego za nami. W przerwach pomiÄ™dzy Å‚uskaniem sÅ‚onecznika rzuciÅ‚ - Siadajcie, no siadajcie, tutaj wstaje siÄ™ tylko wtedy, gdy pada bramka. Symboliczne i dość smutne.
Jutro Bernabéu musi powstać i powinno zobaczyć cały mecz na stojąco. W końcu jego piłkarze będą walczyć z rywalem na prostych, mocnych nogach, a nie siedząc i flegmatycznie przeżuwając słonecznik. A tak przy okazji
, czy widzowie opery lub chodzący do teatru żują tam słonecznik, a w przerwach pomiędzy aktami pałaszują bagiety zapijając piwem czy colą? Nie spotkałem.