Strona 1 z 1

Jedenastka odkryć La Liga

PostNapisane: 2012-05-28, 06:39
przez szymek
Jedenastka odkryć La Liga

W sezonie 2011/2012 na hiszpańskich boiskach objawiło nam się sporo naprawdę ciekawych talentów. My w ramach podsumowania zakończonych niedawno rozgrywek przygotowaliśmy jedenastkę piłkarzy, którzy zadziwili nas swoimi umiejętnościami.


Andres Fernandez (Osasuna Pampeluna)
AndresAndres (fot. As.com)

Bramkarz Osasuny podjął w swoim życiu trzy dobre decyzje. Pierwszą było opuszczenie drugiej drużyny Mallorki, w której trenerzy na niego nie liczyli i w której nieuniknione było zakończenie kariery piłkarskiej. Po przenosinach do rezerw klubu z Pampeluny Hiszpan podjął drugą dobrą decyzję – nie czekał na swoją kolej w bramce, tylko poszedł na wypożyczenie do drugoligowej Hueski, w której grał tak dobrze, że wywalczył nawet Trofeo Zamora. Trzecią dobrą decyzją był powrót na Reyno de Navarra. Andres sporo ryzykował, był trzecim bramkarzem w hierarchii. Szybko jednak okazało się, że Ricardo jest tak stary, że już nie nadaje się do grania. Rywal został więc jeden – Asier Riesgo. Bask słynie z tego, że jest słabym piłkarzem. Wszyscy się z niego śmieją. Mimo to jakimś cudem to on na starcie sezonu stanął między słupkami. I od razu doznał kontuzji. Andres się doczekał. Od tego momentu był pierwszym bramkarzem i nie skłamiemy, jeśli napiszemy, że na palcach jednej ręki można policzyć hiszpańskich golkiperów od niego lepszych. Osasuna straciła stosunkowo dużo bramek, ale Fernandez nigdy nie zawodził. Chłopak nie jest młodzikiem, ma 25 lat, ale wszystko wskazuje na to, że Pampeluna to nie szczyt jego możliwości.

Alvaro Gonzalez (Racing Santander)

Futbolowa akademia Racingu Santander wypluwa ostatnio talenty z nieprzyzwoitą częstotliwością. Rok temu był Canales, teraz jest Alvaro, a w kolejce czeka już kilku kolejnych chłopców dysponujących talentem na miarę reprezentacji Hiszpanii. Pierwszy z naszych obrońców ma 22 lata i do sezonu 2011/2012 przystępował jako gracz Racingu B. Dopiero kontuzje paru defensorów ekipy z Kantabrii sprawiły, że chłopak znalazł się w jedenastce. A gdy już się znalazł, to okazało się, że jest nie tylko najlepszym stoperem swojej ekipy, ale w ogóle wyróżniającym się zawodnikiem w całej lidze. Grał na środku, na prawej stronie obrony, zaliczył krótkie epizody w pomocy i na skrzydle. Wszędzie był świetny. W czasie zimowego okienka transferowego bardzo chciała go kupić Sevilla. Andaluzyjczycy od dłuższego czasu cierpią z powodu marnej defensywy, dlatego transfer młodego, perspektywicznego i piekielnie utalentowanego zawodnika mógłby być dla nich zbawieniem. W styczniu Alvaro odrzucił ofertę (czy też oferty, jak niektórzy mówią) „Los Nervionenses”, twierdząc, że ma zamiar walczyć z ekipą z El Sardinero o utrzymanie w lidze. Szybko okazało się, że to niemożliwe. Racing nie wygrał żadnego meczu rundy rewanżowej i spadł z hukiem do Segunda Division. A po Alvaro zgłosiła się… Sevilla. Wszyscy jesteśmy w szoku. Na razie piłkarz nie wykonał żadnych ruchów w kierunku ewentualnego transferu, ale oczywiście to zrobi. Ekipa Michela ma mało pieniędzy, ale pewnie na Gonzaleza jej starczy. Zobaczycie, to jest przyszły reprezentant Hiszpanii.

Inigo Martinez (Real Sociedad)
InigoInigo (fot. Marca.com)

Ten chłopak jest spoko. Ma 21 lat, a gra pewnie jak 30-latek. To jego pierwszy sezon w Primera Division, a zachowuje się jak stary wyjadacz. Jest piekielnie odważny i spokojny, a pewności siebie może mu zazdrościć nawet Mario Balotelli. To jeden z tych piłkarzy, których przed zrobieniem wielkiej kariery może powstrzymać tylko poważna kontuzja albo kolejna wojna światowa. Zubieta, szkółka Realu Sociedad, ostatnio była przygnębiająco jednokierunkowa. Szkoliła samych środkowych pomocników. Inigo to perła. Baskijski klub będzie go chciał zatrzymać za wszelką cenę, wiedząc, że drugiego tak dobrego stopera nie uda mu się zdobyć. Nawet jeśli nie słyszeliście o Martinezie, na pewno widzieliście dwa gole, które zdobył w tym sezonie. Pierwszy został strzelony w ostatnich sekundach meczu z Realem Betis i zapewnił „Txuri-urdin” jeden punkt. Drugi to trafienie z derbowego meczu z Athletikiem. Chyba nie musimy tłumaczyć, jak wielkie znaczenie ma dla Basków z San Sebastian upokorzenie bramkarza odwiecznego rywala? Gdyby Inigo zdobył jednego takiego gola, uznalibyśmy to za mieszaninę szczęścia, głupoty i odwagi. Powtórzenie tego wyczynu wszystko zmienia i każe nam sądzić, że wychowanek klubu z Anoeta jest po prostu szalenie dobrym piłkarzem. Zwróćcie uwagę na precyzję kopnięć. Wypisz, wymaluj Xabi Alonso. Swoją drogą, rudobrody pomocnik Realu Madryt, znany ze swej miłości do Realu Sociedad, wiele razy chwalił młodego stopera. A w San Sebastian pochwała z ust Xabiego, najlepszego wychowanka w historii „Txuri-urdin”, znaczy bardzo wiele.

Guilherme Siqueira (Granada CF)

Talent Brazylijczyka eksplodował nagle. Przez długie lata był on zawodnikiem przeciętnym, takim uszytym na miarę mocnej pozycji w klubie drugoligowym. Trochę kopał piłkę w Udinese, ale to kopanie ograniczało się raczej do wchodzenia na parę minut w końcówkach meczów. Później był średnio udany epizod w Anconie Calcio, aż w końcu wypożyczenie do grającej w Segunda Division Granady. Lewy obrońca (albo skrzydłowy) w ekipie z Andaluzji spisywał się na tyle dobrze, że został po sezonie kupiony. Nie był graczem wybitnym. Gdy klub z południa Hiszpanii awansował do Primera Division, nikt nie wymieniał go w gronie potencjalnych objawień. Ot, kolejny brazylijski tułacz, który ─ odtrącony przez wielkie kluby ─ szuka pocieszenia w drużynach mniejszych. Szybko jednak okazało się, że w głowie Siqueiry przestawił się jakiś trybik. Bardzo szybko zaczął on grać naprawdę świetnie. Bezbłędnie w obronie, bezbłędnie w ataku. W ciągu całego sezonu zdobył sześć bramek, większość z rzutów karnych, ale to nieistotne. Został najlepszym strzelcem Granady, utrzymał się w La Liga, a do swojego piłkarskiego CV wielkimi, ozdobnymi literami z dumą wpisał „strzeliłem dwa gole Barcelonie na Camp Nou”. Ekipa z Andaluzji nie jest bogata. Co prawda mocno korzysta na bardzo ścisłej współpracy z Udinese, ale jednak to nie chroni jej przed marną kondycją finansową. Do tego dochodzi konflikt prezesa z kibicami… Granada nie jest miłym miejscem. Wcale a wcale. Nieoficjalnie wiadomo już, że po Siqueirę ustawiła się kolejka zainteresowanych klubów. Na razie pewne jest tylko to, że Brazylijczyk jest szykowany na ewentualnego następcę Jordiego Alby w Valencii. Ale nie tylko „Los Ches” myślą o transferze defensora. Jego sytuację bardzo uważanie śledzą Atletico i – uwaga – Barcelona. To byłaby piękna historia. I patrząc na formę Adriano, wcale nie taka mało prawdopodobna.

Asier Illarramendi (Real Sociedad)
AsierAsier (fot. Marca.com)

Nowy Xabi Alonso. Zabijcie mnie, ale to jest nowy Xabi Alonso. Ten sam styl gry, te same boiskowe zachowania, brakuje tylko brody i aury boskości, ale to przyjdzie z wiekiem. Asier ten sezon zaczynał jako gracz drugiej drużyny Realu Sociedad. W pierwszym meczu rozgrywek dość niespodziewanie został wstawiony jednak do pierwszego składu. Wszyscy byli w szoku. Wiadomo było, że chłopak ma talent, ale żeby aż taki? Naprawdę rzadko spotyka się graczy, którzy z marszu są w stanie grać w La Liga co tydzień po 90 minut. Jednym z takich piłkarzy jest, jak się okazuje, Illarramendi. Bask niestety nie cieszył się zbyt długo mianem zawodnika wyjściowej jedenastki. Już po półtora miesiąca złapał kontuzję, która uniemożliwiła mu granie w piłkę przez cztery tygodnie. Gdy wrócił, zagrał dwa razy i wylądował na stole operacyjnym. Dopiero w marcu stanął na nogi. Znów wywalczył sobie miejsce w jedenastce, znów błyszczał. I tak to sobie trwało do końca sezonu. Illarramendi tworzył parę defensywnych pomocników z kapitanem „Txuri-urdin”, Mikelem Aranburu. Doświadczony zawodnik zawiesił już jednak buty na kołku. Teraz u boku Asiera grał będzie prawdopodobnie świeżo awansowany do pierwszej drużyny Ruben Pardo. I teraz to Asier będzie mentorem. To trudne zadanie, ale dla człowieka, który w ciągu roku przebył drogę z raju do piekła, potem znów do raju, znów do piekła i znów do raju, nie ma rzeczy niemożliwych. Karierę Baska od dobrych kilku lat śledzi Real Madryt. Miejmy nadzieję, że „Los Blancos” nie kupią Illarramendiego. Jest za dobry na bycie zmiennikiem.

Thiago Alcantara (FC Barcelona)

Gdy przygotowywaliśmy to zestawienie, w pierwszej wersji zapomnieliśmy o wychowanku Barcelony. Na szczęście szybko przyszło olśnienie. Przecież to jego pierwszy sezon w ekipie Guardioli! Niesamowite, chłopak tak szybko wpasował się do drużyny, że wydaje się, że jest tu od trzech albo czterech sezonów. Urodzony we Włoszech Brazylijczyk z hiszpańskim paszportem (ależ mieszanka!) zaliczył znakomity start. W presezonie grał cudownie, strzelał piękne bramki, zaliczał niesamowite asysty. Później, w rozgrywkach ligowych, rzecz jasna nie prezentował się już tak znakomicie. Spotkania o stawkę to zupełnie inna sprawa. Gdy piszemy, że nie prezentował się znakomicie, nie mamy oczywiście na myśli tego, że grał źle. Grał bardzo, bardzo dobrze. Przez większość sezonu lepiej od Fabregasa. W meczach La Liga uzbierał praktycznie dokładnie tyle minut co Andres Iniesta. Strzelił dwa gole, miał trzy asysty. Sporym problemem dla Thiago było to, że Pep strasznie kombinował z jego boiskową pozycją. Latynos występował praktycznie wszędzie, od boków obrony po pozycję wysuniętego napastnika. Najczęściej jednak odgrywał rolę łącznika między Busquetsem a Iniestą. Harował w defensywie i znakomicie podawał. Alcantara jest, obok Xaviego i Xabiego, jedynym zawodnikiem La Liga, który bez trudu jest w stanie wykonać sto podań w meczu. I ma dopiero 21 lat! Przed Tito Vilanovą trudne zadanie. Musi zdecydować, jakiego zawodnika ulepić z Thiago. Pivota, rozgrywającego, mediapuntę? A może skrzydłowego?

Ander Iturraspe (Athletic Bilbao)
AnderAnder (fot. athletic-club.com)

Bask w pierwszej drużynie Athleticu gra od czterech lat, ale przez pierwsze trzy sezony uzbierał mniej występów niż w tym niedawno zakończonym. Wszystko przez jakąś zupełnie irracjonalną zwyżkę formy. W maju zeszłego roku Ander był zmiennikiem, który wchodził na ostatnie minuty po to, by dać odpocząć któremuś z kolegów. Trzy miesiące później był już bestią. Nie wiadomo, co się stało. Jakaś zmiana mentalności? Zbawienny wpływ Marcelo Bielsy? Operacja wszczepienia tytanowych implantów? W każdym razie z zawodnika balansującego na granicy pierwszej drużyny i trzecioligowych rezerw Iturraspe zmienił się w faceta, który spokojnie mógłby pojechać na Euro 2012 i w Gdańsku grać w pierwszym składzie reprezentacji Hiszpanii. Największy popis Bask dał w starciach z Manchesterem United. Na Old Trafford w pojedynkę zatrzymywał całą ofensywę Anglików, w wolnych chwilach bawił się jeszcze w rozgrywanie piłki. W lidze Ander był jedynym graczem Athleticu, który nie zawodził. Zawsze trzymał wysoki, równy poziom. Wydaje się, że to jego wysoka forma sprawiła, że Bielsa przerobił Javiego Martineza na stopera. W drugiej linii nie było miejsca dla obu. Pomocnik nie rusza się z Bilbao, w niedawnym wywiadzie mówił, że rynek transferowy dla niego nie istnieje. Troszkę szkoda, miło byłoby oglądać go w jakimś angielskim klubie. Jeśli Oriol Romeu daje sobie radę w Chelsea, to Ander z całą pewnością nie miałby problemów. Iturraspe w sierpniu poleci na igrzyska olimpijskie, w ekipie Luisa Milli będzie podstawowym zawodnikiem. Potem wróci do domu i będzie czekał na powołanie od del Bosque. Bo to tylko kwestia czasu.

Isco Alarcon (Malaga CF)

Tak sobie myślimy, że jego przejście do Malagi było jednym z najbardziej znaczących ruchów transferowych w Hiszpanii od kilku lat. Gdyby został w Valencii, „Los Ches” zdobyliby pewnie kilkanaście punktów więcej, nie notowaliby serii wpadek, nie zaprzepaściliby okazji na zdobycie Ligi Europy, a Unai Emery nie zostałby zwolniony. Gdyby go nie było w Maladze, Andaluzyjczycy nie awansowaliby do Ligi Mistrzów, a zamiast tego biliby się co najwyżej o eliminacje do Europa League. Na Starym Kontynencie nikt nie mówiłby o fenomenie „Los Boquerones”, więcej pewnie byłoby śmiechów niż zachwytów. I pomyśleć, że Isco, przechodząc do klubu z La Rosaleda, miał na swoim koncie raptem kilka meczów w La Liga. Wszyscy wiedzieli, że to wielki talent, ale chyba nikt nie przypuszczał, że ten chłopak tak szybko będzie w stanie grać na tak wysokim poziomie. I pisząc „wysoki poziom”, mamy na myśli poziom pozwalający mu grać w pierwszym składzie każdego klubu na świecie. Może nie wszędzie decydowałby o losach meczów, ale na pewno zawsze by sobie radził. Isco to talent na miarę Iniesty, może nawet większy. Vicente del Bosque już zapowiedział, że po Euro 2012 Andaluzyjczyk na stałe wskoczy do kadry Hiszpanii. Wcześniej pojedzie na olimpiadę. Później będzie grał z Malagą w Lidze Mistrzów, a wtedy cały świat zobaczy, jak niesamowicie dobrym jest graczem. Niemal pewne jest, że już niedługo nagłówki piłkarskiej prasy będą pełne plotek transferowych z Isco w roli głównej.

Michu Perez (Rayo Vallecano)
MichuMichu (fot. globedia.com)

Fenomen. Największe zaskoczenie sezonu 2011/2012 na hiszpańskich boiskach. Piętnaście goli pomocnika grającego w jednej z najsłabszych drużyn ligi, zawodnika, który ─ jak wszyscy jego koledzy ─ wypłatę dostaje raz na pół roku? Niesamowite, absolutnie niesamowite. I zupełnie niewytłumaczalne. W poprzednim sezonie Michu grał w drugoligowej Celcie Vigo i chociaż zaliczył sporo niezłych występów, to chyba nikt, nawet on sam, nie przypuszczał, co stanie się za kilka miesięcy. Asturyjczyk strzelił dwa gole Realowi Madryt na Santiago Bernabeu, trafiał też do siatki drużyn klasy Sevilli czy Athleticu. Zabawne jest to, że teraz, po tak znakomitym sezonie, Hiszpana można kupić za kilka milionów. Hiszpańska prasa donosi, że niewykluczone, iż walczące z gigantycznymi długami Rayo byłoby skłonne oddać swojego asa nawet za 2 miliony euro. To suma tak śmieszna, że aż nie wiemy, jak ją skomentować. Potężnie zbudowany, szybki, bardzo dobry technicznie pomocnik wykańczający akcje lepiej niż większość napastników Primera Division jest tańszy niż 16-letni wychowankowie Barcelony. Transfermarkt.de wycenia Michu na sumę trzy razy większą. My byśmy go nie sprzedali za mniej niż 10 milionów. To naprawdę kawał znakomitego piłkarza, z którego drużyna klasy Getafe czy Espanyolu może mieć pożytek jeszcze przez ładnych kilka lat. Ale my Michu nie życzymy transferu. Jemu samemu bardziej niż na grze w topowym klubie zależy na tym, by jego ukochany Real Oviedo jakoś poradził sobie z problemami finansowymi. Oby jego życzenie się spełniło.

Isaac Cuenca (FC Barcelona)

Rzadko zdarza się, by gracz drużyny rezerw tak wielkiej drużyny jak „Blaugrana” dostępował zaszczytu dołączenia do pierwszej ekipy w połowie sezonu. Isaacowi się udało. W sierpniu był skrzydłowy Barcelony B i to wcale nie takim, o którym mówiło się, że na pewno zrobi wielką karierę. Później przyszły pierwsze, nieco dziwne powołania od Pepa Guardioli. Później był debiut, debiutanckie gole, asysty, w końcu oficjalne włączenie do kadry pierwszej drużyny. Cuenca załatał dziurę powstałą w formacji napadu w wyniku kontuzji Villi i beznadziejnej formy Pedro. Katalończyk jest szybki, bardzo dobry technicznie i jak na bezmyślnego skrzydłowego całkiem mądry. Paradoksalnie jego słabą stroną jest to, co hiszpański extremo powinien umieć robić, nawet będąc zanurzony po pas w błocie – wrzutki. Isaac piłkę podnosi rzadko, znacznie bardziej woli posyłać płaskie podania albo grać z klepki. Co prawda karuzela transferowa jeszcze się nie rozkręciła, ale bardzo zastanawiające jest to, że media milczą na temat klubów zainteresowanych usługami Cuenki. Tito Vilanova nie umieścił go na liście zawodników nie na sprzedaż, więc teoretycznie po skrzydłowego powinna się ustawiać kolejka zainteresowanych ekip. Z Valencią rozstać chce się Pablo Hernandez. Może właśnie Lewant byłby dobrym miejscem dla Cuenki? No bo niestety wiadomo, że niezależnie od wszystkiego czas Isaaca w Barcelonie minie. To nie jest gracz na miarę najlepszego klubu świata. Wydaje się, że dla skrzydłowych wychowanych w La Masii szczytem możliwości jest osiągnięcie poziomu Pedro Rodrigueza. To solidny poziom, ale na pewno nie taki, który pozwalałby poważnie myśleć o zawojowaniu świata. A skoro nie można olśnić wszystkich, to może lepiej być gwiazdorem w klubie ciut gorszym?

Oscar de Marcos (Athletic Bilbao)
oraz Oscaroraz Oscar (fot. athletic-club.net)

UEFA wybrała Baska do jedenastki sezonu Primera Division. My aż tak hojni nie jesteśmy, ale Oscara wyróżnić musimy. Chłopak niesamowicie się rozwinął, głównie dzięki Marcelo Bielsie. Rok temu wychowanek Athleticu pełnił funkcję drugiego lub trzeciego zmiennika Fernando Llorente. Grał zazwyczaj ogony i nie prezentował absolutnie niczego wyjątkowego. Gdy do Bilbao przybył argentyński geniusz trenerskiej ławki, wydawało się, że de Marcos lada chwila pójdzie na wypożyczenie do jakiegoś drugoligowca. Nic z tych rzeczy. „El Loco” szybko zdał sobie sprawę, że ma do dyspozycji jednego z tych niezwykłych graczy, którzy mogą grać praktycznie na każdej pozycji. Bask zaczął sezon jako lewy obrońca. Później przeniósł się na defensywną pomoc, potem na chwilę wylądował na prawej flance defensywy. Występował też na rozegraniu, ofensywnej pomocy, obu skrzydłach i środku ataku. Tych jego boiskowych ról było tak wiele, że chyba nikt nie wie, jaka jest ta główna. My na potrzeby tego zestawienia robimy z niego „dziewiątkę” z bardzo prozaicznego powodu – żadna inna punta nie była odkryciem tego sezonu. Pisanie o ewentualnym transferze Oscara jest bez sensu. Jest Baskiem. Gra w Bilbao. Chyba tylko globalny kataklizm mógłby sprawić, że te chłopak opuściłby San Mames. Mądrzy ludzie nie prognozują w najbliższym czasie żadnych katastrof, więc my (ludzie nieco mniej mądrzy) nie prognozujemy transferu de Marcosa.

igol.pl

PostNapisane: 2012-12-20, 01:12
przez Vasco
O jakiej nagrodzie piszesz?!